W niniejszym eseju postaram się dowieść, że aby stworzyć prawdziwie trwały, głęboki i oparty na przeświadczeniu wyjątkowości związek, nie wystarczy kochać i samemu obdarzać miłością. Potrzebne jest uznanie pochodności tej ostatniej. Umożliwia ono przyjęcie do wspólnoty narzeczeńskiej lub małżeńskiej, kształtującego swobodnie świat pokrewnych dusz, Stwórcy.
Miłość jest najpiękniejszym fenomenem, udzielonym ludzkości przez Boga. Z definicji powinna ona służyć szczęściu i rozwojowi, każdego obdarzonego możliwością ofiarowywania i przyjmowania tejże. Jakże często jednak, źle pojmowana miłość prowadzi do dezorganizacji życia jednostek, a w konsekwencji także większych grup społecznych.
Czytelnik zapyta w jakich specyficznych okolicznościach, może wystąpić omawiany- pozornie sprzeczny ze zdrowym rozsądkiem paradoks.
Ma on miejsce wówczas, gdy osoba kochająca skupia całą swą uwagę i energię na darze, jakim jest - piękne przecież z natury - uczucie do drugiego człowieka lub też na samym partnerze , zapominając o tym, Kto udzielił jej łaski doświadczenia piękna związku.
Niech posłuży w tym miejscu za przykład, analogia do zachowań dziecka – w szczególności jego postawy wobec rodzicielskiego daru. Gdy malec- będąc obdarzany wielką ilością zabawek - skupi się wyłącznie na nich, nie tylko szybko przestanie je traktować jak dary ( myśląc o nich jak o czymś coś z góry sobie przynależnym), ale także zapomni o ofiarodawcy. Wydaje się, że te relacje można przenieść na Boga będącego zawsze Ofiarodawcą, na człowieka – czyli podmiot obdarowany , oraz na miłość, którą to sam Stwórca rozpala w naszych sercach. Wspomnianego przełożenia, niejednokrotnie nie potrafimy sobie w pełni uświadomić.
W skrajnym przypadku możemy uczynić z naszego partnera bożka, doprowadzając kolejno do jego uwielbienia, zasmucenia i wreszcie uprzedmiotowienia.
Przykładem i konsekwencją tego ostatniego, w samej tylko sferze języka, mogą być używane powszechnie i bez najmniejszej refleksji, sformułowania takie jak : “ przedmiot miłości”, względnie : “przedmiot pożądania”.
Poniżej zaprezentuję, jak może przebiegać ten uczuciowy fenomen, prowadzący zwiedzionych fałszem ludzi na antypody tego, co zwykło się nazywać prawdziwą Miłością.
Karykatura uczucia, które kształtuje się ( często w synergii z pychą ) w fazie uwielbienia – formalnie przynależnego przecież wyłącznie Najwyższej Istocie - pcha bezwolnego człowieka, ku wyłącznemu zatapianiu się w szczęściu, promieniującym od osoby kochanej. Z pozoru wydaje się to piękne, jednak prowadzi do nieszczęścia . Będąc bowiem ludźmi, którzy nie mają prócz siebie nikogo, kto umocniłby ukonstytuowane wcześniej uczucie, stajemy się jak dzieci, przeświadczone o posiadaniu potęgi tytanów. Cieszymy się sobą bez granic, a wrażliwość nasza, zdaje się być obojętna na fakt, że to co ludzkie- z natury związane jest z ograniczeniami. Na początku wspólnego życia wszystko jest proste, wydaje nam się, że w miłości nie potrzeba Pośrednika, gdyż sami przezwyciężymy wszystko wypełniającą nas mocą. Potem, gdy nasza uroda lub szał rozbudzonych w partnerze zmysłow mija, czujemy się nieszczęśliwymi, gdyż chcąc nadal dawać drugiej osobie wszystko i wszystko od niej brać, jesteśmy skazani na gorzki zawód.
Podówczas- wybici z rytmu szczęścia- stajemy się satelitami krążącymi wokół partnera, bądź staramy się go zdominować, ażebyby w związku, ( a często poza nim ) forsować tylko swoją wolę.
Nic tak nie rani, jak poniżanie lub wywyższanie siebie, w sytuacji gdy człowiek winien przede wszystkim dążyć do utrzymania równowagi i tworzenia klimatu sprzyjającego powstawaniu równości ( w zdrowym związku, najczęściej manifestowanej zdolnością do wybijania się w bolesnych sytuacjach na kompromis). W konsekwencji nasze emocje są odrzucane, lub same tworzą barierę nie dopuszczającą, by nas prawdziwie kochano.
Następstwem jest ciągły, niepohamowany ( odczuwany mimo chęci poprawy sytuacji przez jednego lub dwoje partnerów) smutek.
Może on również rozwinąć się w sytuacji, gdy osoba ekstremalnie nieśmiała i dotąd samotna , odrzuca wobec złej oceny swego losu, wiarę w Bożą Opatrzność, by następnie całe swe serce skierować ku człowiekowi.
Przygnębienie w swym najwyższym natężeniu prowadzi do rezygnacji z prób ratowania związku, bądź do cynizmu, którego najohydniejszą formą emanacji wobec partnera, wydaje się być reifikacja. Stąd już tylko krok do kłamstw ( czyli wysublimowanej formy zdrady), przemocy i przyzwalającej postawy wobec aborcji lub zamknięcia się na przekazywanie nowego życia ( “po co jeszcze dziecko, skoro byliśmy zawsze tylko dla siebie, a obecnie nawet dla nas dwojga nie wystarcza uczuć ”). Wszystko wydaje się być dopuszczalne, wobec faktu, że to co miało być wieczne, popada w ruinę.
Nie wyczerpuje to w pełnym zakresie, wytworzonej puli zagrożeń. Paradoksalnie nie staramy się podczas próby konfliktu - mimo wspomnianych wcześniej chęci- aktywnie ratować związku. Dzieje się tak dlatego, ponieważ nie potrafimy walczyć prawdziwie o to, czego nie uważamy za cenny dar. Może też się zdarzyć, że zraniona duma, okala grubym murem światło potencjalnego pojednania.
Pozwalając wejść Bogu do związku, nie tylko zaczynamy bardziej cenić naszą relację, traktując ją jako szczególny świat darowany nam, by zapełnić go szczęściem. Ponad wszystko zyskujemy Rozjemcę, który w chwilach trudów wynikających z ponoszenia ofiar ( będących w istocie paradoksalnym uwierzytelnieniem czystej miłości), wzniesie nas ponad siebie, umożliwiając życie w harmonii.
Byśmy byli szczęśliwi, pełni wytrwałości i zawsze kochający, musimy każdego dnia, którego dane jest nam patrzeć w oczy miłowanej istoty, widzieć w jej oczach duszę- dar dany NAM przez Najwyższego, ku wzajemnemu uświęceniu .
No comments:
Post a Comment