Jesteśmy przesiąknięci ideologią sukcesu. Nie ma w tym nic złego, pod warunkiem jednak, że nasz własny sukces zobaczymy przez właściwy pryzmat. Tym pryzmatem może i powinna być zbiorowość dusz i serc ludzkich...
Jeśli tak nie jest, nasze osiągnięcia - te "tylko dla siebie'' i te "same w sobie", stają się maszynkami rozdymającymi ego, nadmiernie uziemiającymi nasze zawieszone między ziemią i Niebem życie.
Gdy tak się stanie, a "sukces" okaże się domkiem z kart, skarżymy się na samotność, odrzucenie i niezrozumienie ze strony Boga i swiata (o ile nie dochodzimy do wniosku, że Boga nie ma)...
Zapominamy przy tym, iż samotnym czyni nas mur złożony z cegiełek - rozlewanego po gombrowiczowsku na wszystkie przeżyte dni - słowa "ja".
Fajnie czasem pomarzyć o zdobyciu bieguna, jeszcze fajniej - kiedyś go zdobyć. Najpiękniej jednak zrobić coś dla bliźniego i z nim, by kiedyś - po osiągnięciu "wspólnego sukcesu" - Nieba, przekonać się, że Oblicze Jezusa jest nam - w gruncie rzeczy - bardzo dobrze znane.
--
Tomasz, Racibórz
PS. Od dzieciństwa najbardziej ceniłem, gdy ludziom mocniej zależało na mnie, niż na moim sukcesie. Nie wpłynął na to z pewnością dar MPD - czują tak dziesiątki milionów dzieci z całego świata.
No comments:
Post a Comment